Opowieść bajarki
Odcinek 1
Co ma pająk do pępka?
Czego człowiekowi potrzeba do szczęścia? Na to odwieczne pytanie nie ma prostej odpowiedzi, a jednak ludowe tradycje zachowały dla nas sporo wskazówek. Czasem potrzeba nam w życiu po prostu odrobinę piękna. Nośnikami harmonii i piękna – takiego, które cieszy oczy i raduje duszę, były od wieków mnogie formy „pierwotnego”, „prymitywnego” czy „ludowego” zdobnictwa. Z nieskończonego bogactwa form tradycyjnego rękodzieła wyróżniają się (na całej, zajętej uprawą plonów połaci ziemi) delikatne ozdoby wykonywane z roślin.
W Europie, gdy lato przechodzi w jesień, a ludowa obrzędowość jest przeniknięta wdzięcznością za plony, wszędzie tam, gdzie uprawiane jest zboże, pojawiają się roślinne, zbożowe, słomiane ozdoby. Ich form jest wiele i wiążą się z nimi przeróżne wierzenia i bogata symbolika. Na innych kontynentach, wszędzie tam, gdzie trzciny, trawy, liście kukurydzy spotkały się z ludzką wrażliwością i talentem, także jest mnóstwo przykładów wykorzystania roślin jako tworzywa sztuki. Sztuka ta ma często wymiar sakralny, ale bywa także pierwszym materiałem, z którego szykuje się dziecięce zabawki.
Znane w Polsce zwyczaje związane z tym tworzywem, to na przykład kłosy zboża w bukietach „na Zielną”, błogosławione, by dodać je do ozimego siewu, dożynkowe korony, wieńce czy pozostawiony na polu ostatni snopek, nazywany czule „brodą” lub „dziadkiem”, często wnoszony do izby na zimowe Gody. Na pobliskiej Ukrainie „dziadek”, „didukh”, przybiera formę kunsztownie plecionego, zdobnego snopa, tak bardzo podobnego do „corn dolly” z Wysp Brytyjskich, zwanych też „zbożowymi matkami”. Dopiero kiedy porówna się te artefakty z podobnymi w sąsiednich krainach, zaczyna się wyłaniać współbrzmiący krajobraz zachowań, których korzenie sięgają daleko w przeszłość.
Oto ścinana z pola „broda” (określana też niekiedy komicznym imieniem „pępa”), dożynkowy obyczaj znany w całej niemal Polsce, to po serbsku „bożja brada”, zaś po czesku „died” czy też „stary”. Możemy więc z pewnością bajania przypuszczać, że kiedyś wyobrażano sobie karmiące ludzi zboża jako brodę czy inny zarost godnego szacunku bóstwa, a kto wie, czy nie jego przesiąknięty cudowną mocą włochaty pępek.
Jest w tych poszukiwaniach hipnotyzująca czarowność, więc mając poczucie, że być może trochę plotę jak bajarka, opowiem, dokąd zawiodły mnie „pająki” spod Mławy. A dokładniej z Otoczni.
Czy chaty w naszych okolicach miały jakieś charakterystyczne ozdoby? To pytanie nurtowało mnie, dopóki nie poznałam Pani Henryki Kameckiej. Bo od niej właśnie dowiedziałam się, że w Otoczni robiono „pająki kryształkowe”. Pająk to stworzenie uznawane dawniej za przyjaznego domownika. Tępi muchy i komary, pracowicie tka misterne sieci. Ale „pająki kryształkowe”?
Na początku byłam trochę nieufna, jestem bowiem przykładem klasycznej, intensywnie rozwiniętej arachnofobii. Nie ma się co śmiać, jest jak jest, trzeba się pogodzić z tym, że niektórzy nie przepadają za spotkaniem z tymi stawonogami. Jest to lęk atawistyczny, odziedziczony być może po mieszkających w gęstej kniei (lub w bezlitosnej strefie upałów, jak na przykład we włoskiej Apulii; patrz: tarantelle i tarantyzm) praprzodkach.
O tym, że takie ozdoby były tworzone w okolicach Mławy, dowiedziałam się w 2004 r. od Pani Henryki Kameckiej. Pani Henryka mieszkała wtedy na Osiedlu Książąt Mazowieckich w Mławie, w niewielkim, uroczym mieszkaniu. Ten urok jest w tym wypadku ważną informacją, bowiem sama Pani Henryka była wyjątkową osobą. Miała mimo wieku wdzięk młodej dziewczyny, była delikatną, drobną kobietą o wciąż ślicznych, dużych oczach i pogodnym uśmiechu. Wiele lat związana z zespołem Kontro, była wtedy autorką żartobliwych dialogów, a chochliki w oczach świadczyły, że niejedną psotą rozjaśniła chmurniejsze dni. Miała też zręczne dłonie – dostałam od niej koronkowe aniołki, ptaszki z wydmuszek i słomianego, wielkiego na niemal metr „kryształkowego pająka”.
Jestem jej za przekazanie tej tradycji bardzo wdzięczna.
CDN
Kaja Prusinowska